Space Interceptor: Project Freedom – recenzja
Zapewne wielu z Was zna grę pt. Starmageddon: Project Earth. Osobiście sam w nią nie grałem ale natrafiłem niedawno na jej drugą część i ku mojemu zaskoczeniu okazała się ona naprawdę ciekawym wyzwaniem. Starmageddon 2 nie jest kontunuacją pierwszej części w pełnym tego słowa znaczeniu. Gra posiada nowy tytuł, Space Interceptor: Project Freedom, który ma na celu już na samym wstępie pokazanie, że gra różni się od poprzedniczki. Twórcą gry jest nasz rodzimy producent, City Interactive więc gra jest oryginalnie w języku polskim.
System rozgrywki typowo rts’owy – znany z pierwszej części – został zmieniony na zręcznościowy, przez co twórcy musieli zmienić także grafikę na pełnowymiarowe 3D. W sumie te dwa zabiegi spowodowały, że gra stała się dużo bardziej dynamiczna oraz doprowadziły do tego, że gracz, zasiadając za sterami myśliwca Epsilon, musi wykazać się nie lada refleksem i znajomością strategii lotniczych, by pokonać przeciwników (trzeba wspomnieć, że na wyższych poziomach trudności wygranie z nimi walk powietrznych jest naprawdę trudną sprawą, szczególnie dla tych, którzy grają po raz pierwszy). Oprawa muzyczna jest na dość wysokim poziomie, zależnie od sytuacji jaka w danym momencie następuje, muzyka staje się dynamiczna bądź uspokaja się.
W grze przyjdzie nam walczyć nie tylko z kilkunastoma (a nawet kilkudziesięcioma) przeciwnikami w powietrzu ale także będziemy musieli likwidować wrogów atakujących z ziemi. Celami naszych misji są przeróżne maszyny, budynki, czy nawet kosmici. Przeżyjemy pełne napięcia (naprawdę) oczekiwania na ataki, dynamiczne potyczki ramię w ramię ze sprzymierzonymi myśliwcami a nawet zostaniemy wysłani w odległe zakątki kosmosu, gdzie będziemy zdani na własne siły, osamotnieni, bez pomocy innych. Plusem jest także to, że różni wrogowie wymagają od nas różnych technik walki (sami zobaczycie, że z kosmitami nie jest tak łatwo ;)). Czeka na nas do przejścia ponad 20 różnorodnych misji.
Co do statku, początkowo będzie on dość słaby lecz wraz z naszymi postępami, będzie się rozwijał (od nas zależy w jakich dziedzinach, możemy udoskonalać prędkość, pancerz lub uzbrojenie) więc z czasem przekształci się w prawdziwą maszynę do eksterminacji. Sama rozgrywka jest przyjemna, nieraz dość zaskakująca (mile) lecz też momentami drażniąca (przejście kilku misji będzie uwarunkowane nie tylko naszymi zdolnościami ale także niestety przypadkiem). W grze nie ma szczególnie zarysowanej fabuły (co moim zdaniem jest zaletą, nie jesteśmy związani liniowością rozgrywki), lecz nadrabia to ona właśnie wartkością akcji, przez co gracz nie nudzi się ani na moment i nawet nie ma czasu na myślenie o fabule (każde rozproszenie uwagi podczas szału bitewnego może kosztować nas przegraną).
Jak każda gra, ma ona swoje wady. Wspomniane już losowe warunki przejścia misji mnie osobiście doprowadzały do szewskiej pasji (ile razy można przechodzić tą samą misję i słuchać tych samych wstępów, których nie da się przeskoczyć). Minusem jest także trochę dziwne sterowanie, ponieważ na samym początku, nie grając wcześniej w tą grę, opanowanie statku jest wręcz niemożliwe przez co gracz musi spędzić „kilka” chwil na samą naukę latania (choć w sumie jest to trochę realistyczne, przecież zwykły szarak nie potrafi sterować samolotem bez szkolenia).
Podsumowując – gra może nie jest arcydziełem, lecz zważywszy na rok wydania (2004) jestem gotów ją Wam polecić. Jeżeli ktoś jest fanem zręcznościówek z elementami rozwoju postaci lub po prostu lubi niszczyć wszystko co pojawia się w zasięgu jego broni (oczywiście w świecie wirtualnym ;)) ta gra jest dla niego.
Cena w dniu premiery (2004) wynosiła „aż” 19,90 zł więc dziś będą to groszowe sprawy, a jak na tą cenę uważam, że warto.
Zrzuty z gry: